"To właśnie lubię robić!" Z Johnem Sheedym, reżyserem filmu „Szczęściara”, rozmawia Kuba Armata
12-letnia Candice to niepoprawna optymistka z żywym i nietuzinkowym spojrzeniem na otaczającą ją rzeczywistość. Kiedy w szkole pojawia się nowy uczeń, dziewczynka jest nim zafascynowana. Szybko się zaprzyjaźniają, a Candice postanawia, że musi scalić swoją rozbitą rodzinę.
Kuba Armata: Twój film oparty jest na popularnej książce, w której w oryginalny sposób życie definiują kolejne litery alfabetu.
John Sheedy: Trafiłem do tego projektu, gdy scenariusz był już gotowy. Pamiętam, że zadzwonił mój agent i zapytał, czy byłbym zainteresowany wyreżyserowaniem tej historii. Przeczytałem wtedy książkę oraz scenariusz i bardzo spodobało mi się to, że opowieść adresowana jest nie tylko do młodych ludzi. Ma dużo większy zasięg, bo odnajdą się w niej także rodzice, a nawet dziadkowie. Wiele jest tu poważnych tematów, jak chociażby żałoba i to, jak wpływa ona na rodzinę oraz nas wszystkich. Jest też chłopiec czujący się totalnie zagubiony w świecie, w którym przyszło mu egzystować. By nadać temu sens, podejmuje bardzo niebezpieczne próby, a i tak cały czas chce wrócić do rzeczywistości, w którą wierzy. Zaintrygował mnie również sposób przedstawienia dorosłych. To oni są w błędzie, nie potrafią naprawić zaistniałej sytuacji, a przecież mają więcej narzędzi. Młodzi robią to za nich, będąc kimś w rodzaju przewodników po trudnych, traumatycznych tematach, a wszystko, co dorośli muszą zrobić, to po prostu im zaufać. Kluczowy w filmie był odpowiedni balans pomiędzy poważnymi tematami a humorem, bo z jednej strony mamy do czynienia z traumą, z drugiej widzimy trochę dziwaczny, wykrzywiony, często zabawny świat.
Trudno było ci znaleźć ten balans?
To było wyzwanie, które towarzyszyło nam przez cały czas – od preprodukcji przez okres zdjęciowy po montaż. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli zbyt mocno pójdę w komedię, trudno będzie się potem z tego wycofać. Z kolei gdy zbyt dużo czasu poświęcę dramatom ekranowej rodziny, stracę nić porozumienia z młodymi widzami. Chodziło o znalezienie złotego środka. Podam przykład. Jest w filmie mocna scena, w której matka głównej bohaterki znajduje się w sypialni i przeżywa załamanie nerwowe. Ludzie z Universal Pictures byli bardzo ostrożni w tym, jak daleko można posunąć się w obrazowaniu żałoby rodziców, kiedy patrzą na to dzieci. Oni chcieli, żeby było to możliwie bezpieczne, co też byłem w stanie zrozumieć. Równowaga między wymiarem komercyjnym a niezależnością była kolejną płaszczyzną, na której należało znaleźć kompromis.
Wspomniałeś o żałobie, która dotyczy ekranowej rodziny. To dla mnie ważny temat w filmie, pokazujący, jak indywidualne może być podejście do tego trudnego czasu.
Przeżywanie smutku oraz żałoby to bardzo osobista i indywidualna sprawa. Nie ma jednej zasady, według której należy się w takich sytuacjach zachowywać. Każdy radzi sobie z tym na swój sposób. Uważam w ogóle, że to interesujące zagadnienie. Z perspektywy mojej głównej bohaterki, czyli 12-letniej Candice, sprawa wydaje się prostsza. Ona po prostu chce, żeby wszyscy wokół niej byli szczęśliwi i zdolni do tego, by ruszyć z życiem dalej. Dla jej matki śmierć siostry Candice zawsze będzie oznaczała utratę ukochanego dziecka. To nie jest naturalna kolej rzeczy. Kobieta podchodzi do tego zatem zupełnie inaczej, podobnie jak ojciec, który na całe dnie zamyka się w swoim przydomowym biurze. Do tego dochodzi napięta relacja pomiędzy ojcem a wujkiem Candice i dziewczynka też musi się w tym odnaleźć. O tym także jest nasz film.
Candice mimo traumy, której doświadczyła, wciąż pozostaje wieczną optymistką. Skąd się to bierze?
Dla jednych będzie to ujmująca cecha, dla innych wręcz przeciwnie. Candice stara się być pozytywnie nastawiona do swoich przyjaciół i klasy, co najwyraźniej nie wszystkim się podoba. Jest młodą osobą, optymistycznie patrzącą na świat i zawsze szukającą w ludziach czegoś dobrego. Bardzo lubię w Candice to, że jest poszukiwaczką prawdy. Stara się przy tym pomóc swoim rodzicom. I choć czasami sprowadza to na nią kłopoty, jest w swojej postawie niezwykle wytrwała.
Myślisz, że ta umiejętność szukania w rzeczywistości pozytywów jest u dzieci powszechna, nawet jeśli wokół nich rozgrywa się dramat?
Myślę, że wcale nie musi to być takie częste. Zdarzają się oczywiście takie osoby jak Candice, ale trzeba mieć świadomość, że płacą też za to pewną cenę. Widzimy, jak cała sytuacja wpływa na nią na gruncie emocjonalnym. Są w filmie momenty, kiedy „topi się” w smutku i żałobie, walczy ze sobą oraz z otaczającymi ją trudnościami. Poznaje też rówieśnika Douglasa Bensona, który wprowadza w jej świat sporo konsternacji, bo i jemu musi pomóc. Patrzymy na dziecko bardzo mocno straumatyzowane. Jej sposób radzenia sobie z całą sytuacją polega na próbie pomocy wszystkim dookoła. Istnieją ludzie, zarówno dzieci, jak i dorośli, właśnie w taki sposób radzący sobie z własnymi problemami. Ostatnią osobą, na którą zwracają uwagę, są oni sami. To sposób na uniknięcie własnego emocjonalnego zamętu.
W świecie Candice jest jednak trochę magii, głównie za sprawą właściciela sklepu z kostiumami. Ta postać wyjątkowo mnie urzekła.
Też ją bardzo lubię. Gavin jest właścicielem sklepu, w którym tak naprawdę można znaleźć swoje alter ego. Możesz tam być, jak w żadnym innym miejscu w miasteczku, kimkolwiek zechcesz. W istocie bohater ten jest kimś w rodzaju magika. Nie przywiązuje też wielkiej roli do płci, jest mu obojętne, czy będzie mężczyzną, czy przebierze się za kobietę. Jest tym, kim czuje się danego dnia, i nie potrzebuje się z tego tłumaczyć. Uważam, że to wspaniałe z punktu widzenia młodych ludzi.
Mówiąc o magii, nie sposób nie wspomnieć o intrygującej wizualnej stronie filmu, zwłaszcza w kontekście tego, jak używasz palety kolorów.
Całą tę historię sprowadziłem do 3 światów. Pierwszy związany jest z dziwną, ujmującą rzeczywistością niewielkiego nadmorskiego miasteczka widzianego oczami Candice. Zależało mi na uniwersalności, zatem nie da się tego miejsca zaznaczyć na mapie. Nie chciałem, żeby było ono typowo australijskie, więc nie ma tam „specyficznych” dla nas drzew eukaliptusa czy skaczących po ulicach kangurów (śmiech). Zależało mi, żeby widzowie, spoglądając na to miejsce, mogli odnieść je do punktów na całym świecie. Nieco wykrzywiona perspektywa Candice determinowała też charakterystyczne kolory. Drugi świat jest bardziej uporządkowany, bo dotyczy szkoły, do której uczęszcza młoda bohaterka. Są tam ludzie zarówno gnębiący ją, jak i okazujący jej sympatię. Wreszcie – dom dziewczynki, który jest światem smutku, milczenia i inercji. Chciałem w filmie zaakcentować to, że kiedy wychodzi ona z domu, może złapać oddech i zderzyć się z innymi ludźmi. Te wszystkie 3 rzeczywistości dopełniają się i stanowią jeden mechanizm.
Czy masz swoją definicję szczęścia?
Tak, to praca. Uwielbiam współpracować z innymi ludźmi. W trakcie lockdownu, który w Australii trwał od połowy marca, a zatem czasu, kiedy miałem bardzo ograniczoną możliwość wychodzenia z domu, zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakuje. To było trudne doświadczenie, zwłaszcza że trwało 4,5 miesiąca. Dotarło do mnie, że tym, co najbardziej mnie uszczęśliwia, jest przebywanie w jednym pokoju z innymi kreatywnymi ludźmi – scenarzystami, aktorami itd. Uwielbiam to.
W jednej ze scen „Szczęściary” nauczycielka mówi do Twojej bohaterki, że szkolny projekt, nad którym pracuje, ma służyć przede wszystkim rozrywce. A jaki był twój cel, kiedy robiłeś ten film?
Gdy zabieram się za jakiś projekt, zawsze wyobrażam sobie siedzącą w kinie publiczność, która zaraz po raz pierwszy zobaczy rezultat. Chcę sprawić, by weszli w tę historię, śmiali się, wzruszyli do łez, znowu uśmiechnęli, a gdy wyjdą z kina, by mieli poczucie dobrze spędzonego czasu. Tak, to właśnie lubię robić!