Możesz być, kimkolwiek chcesz. Z Jonathanem Elbersem, reżyserem filmu „Klub brzydkich dzieci”, rozmawia Kuba Armata
W kraju Paula panuje swoisty reżim, ale mieszkańcom wydaje się, iż żyją w dobrobycie. Pewnego dnia każdy uczeń musi zapozować do fotografii. Dzieci, które zrobią na dobrodzieju państwa największe wrażenie, pojadą na wycieczkę. W dniu rozstrzygnięcia okazuje się, że wygrało pięcioro dzieci uważanych przez rówieśników za najbrzydsze… W tym Paul.
Kuba Armata: Skąd w nas w ogóle ta potrzeba osądzania innych ludzi?
Jonathan Elbers: Myślę, że to po prostu ludzka rzecz. Kiedy ogłaszaliśmy casting do naszego filmu, w ogłoszeniu zawarliśmy informację, że szukamy… brzydkich dzieci. Rodzice bardzo się na to obruszyli, wiele matek pisało na Twitterze, że nie ma brzydkich dzieci i nie powinno się w ogóle tak mówić o innych. Jedyną naszą odpowiedzią na to było: „Przyjdźcie na film, jest inaczej, niż myślicie” (śmiech). Zgodziliśmy się co do tego, że każdy na swój sposób jest niedoskonały. Stanowiło to wręcz rodzaj naszego motta. Wszystkie dzieci, które zgłosiły się na casting, pytane były o to, czego najbardziej nie lubią w swoim ciele. One doskonale rozumiały, o co chodzi w tym żarcie. Brzydkie dzieci to rodzaj metafory; nie chcemy wyśmiewać ani krytykować kogokolwiek. Film jest także o tym, że możesz być, kimkolwiek chcesz – i nie ma znaczenia to, jak wyglądasz. Podobne reakcje zdarzały się zresztą w 2012 roku, podczas realizacji krótkiego metrażu opartego na tej historii. Rodzice byli wkurzeni, a dzieci przyjmowały to wszystko ze zrozumieniem. Nie zmienia to jednak faktu, że osądzanie innych jest głęboko zakorzenione w naszym systemie i nie da się powstrzymać przed nim ludzi.
Nie masz wrażenia, że dzisiaj media społecznościowe, które są też ważną częścią Twojego filmu, potrafią być wyjątkowo brutalne i dodatkowo podkręcają osąd?
Media społecznościowe sprawiają, że to wszystko staje się jeszcze gorsze. My, dorośli, choć nam się wydaje, że o tym wiemy, w rzeczywistości nie zdajemy sobie sprawy ze skali tego zjawiska. W trakcie realizacji filmu mieliśmy na planie około 800 dzieci. Byłem nieco zmieszany i przytłoczony tym, jak często korzystają one z mediów społecznościowych. Młody aktor, który wciela się w główną rolę, mimo że miał świadomość, w jak dużej produkcji występuje, po odegraniu danej sceny sprawdzał zdjęcia dnia na Instagramie. Całego tego zamieszania z mediami społecznościowymi pierwotnie nie było w scenariuszu. Dodaliśmy to właśnie za sprawą współpracy z dziećmi. Dałem im też w pewnym momencie telefony i powiedziałem, żeby poszły na plan i nakręciły krótkie filmiki pokazujące, jak piękne potrafi być życie. Niektóre z tych materiałów znalazły się w „Klubie brzydkich dzieci”.
Wspomniałeś o kontrowersji związanej z Waszą akcją na castingu. Długo musiałeś o tym rozmawiać z młodymi aktorami?
Zorganizowaliśmy duży casting, by mieć pewność, że wybierzemy osoby, które doskonale będą wiedziały, o co nam chodzi. Jeżeli rozumiesz żart – zapraszamy, z kolei gdy czujesz się nim urażony, to przesłuchania do „Klubu brzydkich dzieci” nie są odpowiednim miejscem dla ciebie (śmiech). Wydarzyła się też jedna bardzo ciekawa i inspirująca sytuacja. Mamy w filmie rudego chłopca, który nie należy do najszczuplejszych. Z uwagi na kolor włosów i wagę był bardzo prześladowany w szkole. Podczas premiery podszedł do mnie i powiedział, że doświadczenie pracy przy filmie zmieniło go, zbudowało jego pewność siebie. Już sam fakt, że w ogóle się na to zdecydował, że przebywał z innymi młodymi aktorami, był przełomowy. To było coś, czego pewnie inaczej nigdy by nie zrobił. I nie stałby tą osobą, którą jest teraz. Nasz film ma pozytywny wydźwięk, ale angażowaliśmy do niego jedynie dzieci, co do których byliśmy pewni, że sobie z tym poradzą.
Rewolucja w filmie, mająca obalić reżim, zaczyna się od dzieci, co dobrze nawiązuje do obecnej sytuacji, kiedy młodzi ludzie stają się bardziej aktywni i zaangażowani w ważne sprawy społeczne, z kryzysem klimatycznym na czele. Wierzysz w to pokolenie?
Bardzo mocno. Z aktorskiego punktu widzenia dzieci są najlepsze, bo pokazują jedynie szczere emocje. W kontekście polityki jest podobnie. Dzieci mówią, co jest dobre, a co złe, i pytają, dlaczego czynisz źle. Dobrym przykładem różnicy pomiędzy nimi a dorosłymi jest postać ojca głównego bohatera. Cenzoruje go jego własny dorosły umysł; myśli o wszelkich konsekwencjach, którym będzie musiał stawić czoła, kiedy wystąpi przeciwko prezydentowi. Może stracić pracę, może stracić żonę. W tym wszystkim dla niego jest zbyt dużo „może”. Chcieliśmy pokazać, że dorośli czynią wiele spraw zbyt skomplikowanymi. I właśnie dlatego nie ma żadnej zmiany.
Twój film oparty jest na książce autorstwa Korsa Meijndertsa. Co cię w niej zafascynowało?
Książka wydana została w 1987 roku i stanowiła metaforę II wojny światowej. Z pomysłem ekranizacji tej powieści przyszedł do mnie producent. Kiedy zacząłem ją czytać, bardzo spodobała mi się idea brzydkich dzieci jako rodzaju przenośni, bo to w dużo większym stopniu przemawia do wyobraźni młodych. Pojęcie brzydoty ma silny wydźwięk. Każdy z nas tak się czuje w jakimś momencie swojego życia albo odczuwa niepewność związaną z poszczególnymi częściami ciała. To był dla nas najważniejszy kontekst. Chcieliśmy jednak tę powieść nieco uwspółcześnić, by przemawiała do obecnego pokolenia dzieci, a nie tego z czasów, gdy książka ukazała się na rynku. Wtedy nie było przecież czegoś takiego jak media społecznościowe.
Skoro mowa o książkach… Kiedy oglądałem Twój film, miałem skojarzenia z powieściami George’a Orwella.
Wątków Orwellowskich nie ma w książce, stworzyliśmy je de facto na potrzeby filmu. Główną inspiracją były jednak dla nas różne formy autorytarnych reżimów. Studiowaliśmy zdjęcia z Korei Północnej, Chin, pewnych obszarow Rosji. Wszystkich tych krajów, które doświadczyły jakiejś formy opresji płynących z samego szczytu. To był dość długi i dynamiczny proces dokumentacji. Czasami miałem wrażenie, że historia nas dogania. Mieliśmy na przykład scenę, która ostatecznie nie weszła do filmu: kiedy strażnicy prezydenta przerzucają przez ufortyfikowane ogrodzenie jedzenie dla uwięzionych dzieci. Rok później, gdy do wybrzeży Grecji dotarli uchodźcy z Afryki, można było zobaczyć fotografie policjantów robiących dokładnie to samo. Kiedy o tym myślałem, wydawało się to abstrakcją, czymś wręcz niemożliwym. Niestety tak się jednak działo, co samo w sobie jest bardzo smutne. To wszystko rosło w nas, kiedy pisaliśmy scenariusz. Wykorzystaliśmy wszystkie te rzeczy i włożyliśmy je w dziecięce uniwersum, tak by młodzi widzowie zdali sobie sprawę z tego, co to znaczy być gnębionym czy prześladowanym. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że rzeczywiście z ducha ma to charakter Orwellowski.
Co ciekawe, jesteś reżyserem nie tylko filmu, ale i serialu opartego na tym materiale.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy w ramach filmu dyplomowego zrealizowałem krótki metraż oparty na tej historii. Kilka kolejnych lat spędziliśmy na tym, by przystosować ten materiał do realiów pełnometrażowej produkcji. W krótkiej historii, z uwagi na mocno ograniczone ramy czasowe, nie było miejsca na sprawy aktualne. Po właściwym filmie nakręciliśmy serial, koncentrujący się na historii polityka, który zostaje prezydentem, a jego rządy stopniowo zmieniają się w dyktaturę.
Holandia jest, obok Skandynawii, przykładem siły europejskiego kina dla dzieci i młodzieży. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?
Myślę, że znajdujemy się obecnie na skraju zmian. Jestem wielkim fanem holenderskich filmów dla młodego widza, na których się zresztą wychowałem. A teraz sam je robię. Są zatem głęboko w moim sercu. Jednak za sprawą Netfliksa czy innych platform streamingowych dzieci chodzą do kina znacznie rzadziej niż kiedyś. Znajdujemy się dzisiaj w tym punkcie dyskusji, w którym zastanawiamy się, co zrobić, by młoda publiczność wróciła przed ekrany. Metodą może być udział znanych osób w filmach. W „Klubie brzydkich dzieci” jedną z ról gra bardzo popularna holenderska piosenkarka. Podejrzewam, że część widzów przyszła do kina dla niej. Uważam też, że holenderskie filmy, podobnie jak skandynawskie produkcje, wyróżniają się odwagą, podejmują ważne tematy i nie boją się odejść od cukierkowego wizerunku [dziecięcego kina].