"Animacja ma zdolność opowiadania ludzkich historii"- z Marią Cristiną Pérez, reżyserką filmu „To wszystko wina soli”, rozmawia Kuba Armata
Krótki metraż "To wszystko wina soli" otrzymał nagrodę Marcina podczas 39. Ale Kino!
Najmłodsza córka z rodziny leniwców próbuje odtworzyć historię swoich rodziców i trójki rodzeństwa. Zza pozorów normalnego, rodzinnego życia wyłaniają się jednak niepokojące szczegóły, które opanowują jej wspomnienia.
Kuba Armata: „To wszystko wina soli” jest bardzo osobistym obrazem skomplikowanych rodzinnych relacji w dość niespokojnych politycznie czasach. Opowiadasz w nim swoją historię?
Maria Cristina Pérez: W dużej mierze to fikcyjna historia, choć podejmując temat rodziny i wspomnień z dzieciństwa, bez wątpienia inspirację stanowiło kilka sytuacji, które znałam z własnej młodości. To jednak wymyślona historia, zbudowana wokół problemu kruchości rodzinnych więzów, który charakteryzuje przecież wielu z nas. Powiedziałabym zatem, że to bardziej osobista refleksja niż pamiętnik. Zaczęłam o tym myśleć, kiedy kończyłam swój drugi krótki metraż „Coffee Break”, opowiadający o zachowaniach niektórych zwierząt, które ukrywały swą prawdziwą naturę. Zastanawiałam się wtedy, jak przedstawić to, co czyni nas dzikim, a jednocześnie ludzkim, i zaczęłam przenosić ten pomysł do środowiska rodzinnego. Bo to był kolejny temat, o którym od dłuższego już czasu chciałam opowiedzieć. W efekcie, w ramach jednego filmu, postanowiłam połączyć dwie rzeczy, które chodziły mi po głowie. Poza tym bardzo podobała mi się idea przedstawienia historii za pomocą rodzinnych fotografii. Sekretów i tego, co kryje się za tymi wszystkimi pięknymi zdjęciami.
Czy opowiedzenie takiej historii, nawet jeśli tylko śladowo inspirowana była twoimi wspomnieniami, przynosi jakąś ulgę, jest rodzajem terapii?
Wydaje mi się, że mówienie tego, co się chce, w dodatku z własnego punktu widzenia, zawsze jest źródłem ulgi, a na pewno sprawia, że czujemy się ze sobą szczerzy. Obserwując reakcje na moje filmy, czuję, że to, co chciałam w nich zawrzeć, zostało właściwie odczytane i zrozumiane, co stanowi dla mnie dużą satysfakcję.
Maria Cristina Pérez, reżyserka
Bohaterami tej poruszającej historii nie jest jednak rodzina złożona z ludzi, a leniwców. Zwierząt, które w naszym kręgu kulturowym nie są aż tak dobrze znane. Skąd taki wybór?
Leniwce zamieszkują przede wszystkim terytoria Ameryki Środkowej i Południowej, zatem w Kolumbii, skąd pochodzę, są dużo lepiej znane. Kiedy zaczęłam myśleć o tym filmie, panował u nas prawdziwy boom na ten gatunek. Widziałam je dosłownie wszędzie, w dużej mierze za sprawą popularnej disneyowskiej animacji „Zwierzogród”. Wydaje mi się, że to gatunek, który idealnie nadaje się do odkrywania zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych cech typowych dla rodziny. Dlatego właśnie w dużej mierze zachowują się w filmie jak ludzie, ale w pewnym momencie historii jedzą również liście z drzewa. Możliwość pomieszania tych dwóch aspektów i pewnej dwuznaczności z tym związanej było dla mnie najbardziej interesujące. Poza tym, z uwagi na fakt, jak wyglądają leniwce, mogą one być bardzo wyraziste, co w kontekście animacji jest niezwykle istotne. Zawsze wierzyłam, że ich twarze są szalenie ludzkie, przez co pewnie trochę łatwiej nadać im więcej naszych cech.
To piękna, ale jednocześnie mocno nostalgiczna animacja, oddająca hołd dziecięcej perspektywie. Brakuje ci jej trochę?
Rzeczywiście w filmie jest sporo nostalgii. To był ważny aspekt mojej pracy, odnoszącej się do wspomnień z dzieciństwa, które przeważnie bywają słodko-gorzkie. Wydaje mi się, że sentymentalny ton, który otula tę opowieść, odnosi się przede wszystkim do uczuć głównej bohaterki i tego, jak radzi sobie ona z młodzieńczymi wspomnieniami. Myślę także, że na końcu filmu, kiedy prawdziwe człowieczeństwo wyraża się przez szereg pęknięć, które ta rodzina ma, historię przecina uczucie, jakie każdy z nas, na pewnym etapie swojego życia, odczuwał. Moment, gdy przypominaliśmy sobie jakieś wartościowe momenty z naszej przeszłości. Wierzę, że to, kim jesteśmy, w dużej mierze jest wypadkową wszystkiego, co w życiu przeżyliśmy, czuliśmy, wycierpieliśmy. To na zawsze zagości w naszych umysłach i będzie prawdopodobnie wpływało na to, co myślimy i jak się zachowujemy.
Żyjemy dzisiaj w bardzo szybkim świecie. Myślisz, że podobnie jak ojciec rodziny w twoim filmie musimy trochę zwolnić i wrócić do naszych korzeni oraz relacji z naturą?
Myślę, że powrót do korzeni oznacza także uświadomienie sobie naszego człowieczeństwa. Powoduje, że zdajemy sobie sprawę z tego, że podejmowane przez nas działania mogą wpływać na innych. Zgadzam się z opinią, że świat, w którym dzisiaj żyjemy, jest bardzo szybki, a w pragnieniu dopasowania się i osiągnięcia własnych celów staramy się wyprzedzać innych. „To wszystko wina soli” opowiada o egoistycznych zachowaniach, które w rodzinnym kręgu często pozostają tematem tabu, nic się z nimi nie robi i uchodzą płazem. Zatem by żyć z większą świadomością, musimy zwracać baczniejszą uwagę na nasze zachowania.
Bardzo duże wrażenie robi sama animacja. Jak pracowałaś nad tym od strony technicznej?
Film wykonany został tradycyjną techniką, gdzie każdy kadr malowany był na papierze gwaszem. Robiłam to w bardzo małym zespole, zaledwie ośmiu osób, z którymi pracowałam nad tym przez około dwa lata. Sam proces animacji zajął blisko dwadzieścia miesięcy. Biorąc pod uwagę technikę, na którą się zdecydowałam, to musiał być najdłuższy etap. Pierwszą rzeczą po zrobieniu storyboardu i animatiku było malowanie na papierze każdego kadru. Później kolorowaliśmy go gwaszem, farbą podobną do akwareli, ale nieco gęstszą. Potem te wszystkie obrazy przeszły proces skanowania, komponowania i cyfrowego montażu, a skończyliśmy na muzyce i warstwie dźwiękowej. Film został sfinansowany przez Kolumbijski Fundusz Filmowy.
Co przy realizacji takiego filmu jak „To wszystko wina soli” stanowi największe wyzwanie?
Zawsze wydawało mi się, że głównym wyzwaniem, w kontekście niezależnych filmowców, jest znalezienie finansowania, a w jeszcze większym stopniu odzyskiwanie poczynionych nakładów. Uwielbiam pracę nad krótkimi metrażami, ale jestem aktualnie w momencie, kiedy nie wiem, jak te inwestycje miałyby do mnie wrócić. W przypadku krótkich metraży to trudne zadanie, co jest przykre, bo każdego roku powstaje wiele znakomitych shortów zrobionych przez niezwykle utalentowanych ludzi.
Myślisz, że animacja to dobry język do podejmowania poważnych, skomplikowanych tematów?
Zdecydowanie. Animacja nie jest tylko po to, by podejmować dziecięce tematy czy mówić o wykreowanych, pięknych, fantastycznych światach. Bardzo wierzę w to, że ma ona także zdolność do opowiadania ludzkich, wielowarstwowych historii, które można interpretować na różne sposoby. Cała nasza wyobraźnia służy temu, by przekazywać uczucia, emocje. To większe pole do popisu niż w przypadku filmu aktorskiego. Myślę także, że z uwagi na wizualną siłę animacja pozostaje żywsza w umyśle widza.
Dlatego wybrałaś właśnie animację jako formę ekspresji?
Animacja pojawiała się bardzo wcześnie na moich studiach jako potężne źródło opowiadania historii, a także medium, które było w moim zasięgu. Bez konieczności posiadania dużego budżetu czy zespołu. To były pierwsze impulsy, które zachęciły mnie do zajęcia się tą formą sztuki filmowej. Z biegiem czasu zdałam sobie sprawę, że to najbardziej osobisty i unikalny sposób, w jaki mogę opowiadać swoje historie i wyrażać siebie. Wizualny styl animacji ma wyjątkowy wdzięk i daje poczucie wolności, którego nie ma dla mnie przy filmie aktorskim. Z racji tego, że to nie były specjalistyczne studia poświęcone tylko tej formie, zaczęłam eksperymentować z krótkimi animacjami, żeby po prostu się tego nauczyć. Rezultatem był mój film dyplomowy „Añejo”. Od tego czasu zrobiłam kilka krótkich metraży, w tym właśnie „To wszystko wina soli”.
Rozmawiał Kuba Armata