„A na liście były skrzydła, peleryna, jednorożec…” Silje Salomonsen o filmie „Siostry. Lato naszych supermocy”
9-letnia Vega wyrusza wraz z tatą i młodszą siostrą Billie na pieszą wycieczkę górską. Błoga przygoda trwa do czasu, gdy ojciec zostaje uwięziony w skalnej rozpadlinie. Siostry muszą sprowadzić pomoc. Zagubione w lesie, zdane wyłącznie na własne siły, odkrywają w sobie moce, o które nigdy by siebie nie podejrzewały… Siostrzane supermoce!
Billie i Vega to prawdziwe przeciwieństwa, pod każdym możliwym względem. W otwierającej scenie padają słowa o tym, jak bardzo dziewczynki są od siebie różne: w kontekście budowli z Lego, czytania instrukcji i „magicznego opakowania”. W głosie Vegi pojawia się rezygnacja za każdym razem, gdy opisuje siebie jako „tę normalną”.
Gert Hermans: Mam wiele różnych teorii w kwestii magicznego słowa tottori, które pada w Waszym filmie. Większość z nich skłania się w stronę filmu Hayao Miyazakiego.
Silje Salomonsen: Nikt z nas nie widział filmu „Mój sąsiad Totoro” przed nakręceniem „Sióstr”. Słowo tottori zostało wymyślone przez Billie podczas zdjęć, kiedy jej starsza siostra, Vega, literowała słowo Pappa (tata). Ponieważ Billie miała wtedy tylko 4 lata i nie potrafiła literować, wymyśliła w zastępstwie własne słowo – tottori. Pozostało z nami i przyjęło się jako termin określający „świat magicznych mocy”. W międzyczasie wszyscy obejrzeliśmy japoński film i zaintrygowało nas, jak wiele podobieństw można znaleźć między tymi dwiema produkcjami, co jest magią samą w sobie.
Głęboko poruszył mnie nastrój sceny otwierającej.
Chcieliśmy nadać taki właśnie ton od samego początku filmu. Przywiązywaliśmy do tego dużą wagę. To jedna z tych scen, do których wracaliśmy nieustannie w procesie montażu. Ciężko pracowaliśmy nad stworzeniem odpowiedniego nastroju dzięki muzyce. Mieliśmy też pewnie ponad 10 różnych wersji narracji lektora, zanim zdecydowaliśmy się na tę, która ostatecznie znalazła się w filmie.
Czy dziecko jest w stanie ocenić własną „normalność”?
To interesujące pytanie. Myślimy, że 9-letnie dziecko jest w stanie pojąć, jaką rolę odgrywa w dynamice całej rodziny, i ocenić, czy jest „normalne” albo „nudne” na tle innych jej członków.
Te dziewczynki są po prostu zjawiskowe. Czy gdyby do roli Vegi i Billie wybrano inne dzieci, film byłby inny?
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Do każdego filmu trzeba przeprowadzić casting, a interakcja między bohaterem i odgrywaną postacią jest złożona. Postacie Vegi i Billie są wprawdzie inspirowane dwiema prawdziwymi dziewczynkami, ale ich cechy charakteru są w filmie wyostrzone. Obsadziliśmy w tych rolach nasze córki – tak, jesteśmy rodziną w prawdziwym życiu, ja i mój mąż reżyserowaliśmy film, a grają w nim nasze córki – choć to nie był oczywisty wybór na początku procesu planowania tej produkcji. Córki pojawiły się na ekranie w naszym poprzednim filmie „Now It’s Dark”, więc nie był to ich debiut przed kamerą.
Jak ten film wpłynął na dynamikę w Waszej rodzinie? A ponieważ to pytanie rzeka, pozwolę sobie na nieco pytań pomocniczych: jak film wpłynął na Was jako rodziców?
Zanim zaczęliśmy zdjęcia, byliśmy przekonani, że zaangażowanie własnych dzieci ułatwi sprawę. Nie ułatwiło! W zasadzie okazało się to jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakiej się kiedykolwiek podjęliśmy. Ponieważ córki znają nas tak dobrze, doskonale wiedziały, jak nas rozgrywać. Ale wspólna praca zbliżyła nas także do siebie, szczególnie na etapie postprodukcji. Wspaniale było tworzyć coś razem. O frustracjach pewnie większość z nas już zapomniała. Poza tym, szczerze mówiąc, nie raz świetnie bawiliśmy się na planie.
A jak film wpłynął na więź między Vegą i Billie?
Chcieliśmy je nauczyć, że docenienie procesu twórczego jest ważniejsze od końcowego rezultatu czy tego, jak zostanie odebrany. Dlatego tak bardzo zależało nam, aby włączyć córki w każdy etap tego procesu. Mamy nadzieję, że może wyniosły coś z tego doświadczenia, coś trwałego na przyszłość, ale myślę, że na odpowiedź na to pytanie będzie trzeba poczekać co najmniej 10 lat.
Zapytam jeszcze, jaki wpływ wywarł na Ciebie i Twojego męża?
Pracujemy ze sobą od 25 lat – przez większość tego czasu jako aktorka i reżyser. Przez pierwsze 10 lat łączyła nas wyłącznie zawodowa relacja, ale w 2005 roku zostaliśmy parą. Przy ostatnich wspólnie realizowanych filmach („It’s Only Make Believe”, „Now It’s Dark”) granica między reżyserem a aktorem zaczęła się zacierać, więc przy „Siostrach” postanowiliśmy razem podjąć się reżyserii. Wspólne tworzenie filmów to dla nas proces naturalny, to był i jest sposób życia w tej rodzinie.
Z twarzy dziewczynek można tak wiele wyczytać. Czy to wpłynęło na sposób, w jaki pracowaliście z kamerą? Czy skupialiście się szczególnie na tych pełnych błysku i ekspresji oczach?
Oczy są prawdopodobnie najpotężniejszym przekaźnikiem emocji, więc odpowiedź brzmi: tak – zdecydowanie. Ale to ekspresyjne przekazywanie to jedna z najbardziej magicznych rzeczy we wszechświecie, więc trudno o tym opowiadać, nie uderzając w mistyczne tony.
W filmie widać silną fascynację drobnymi elementami – życia i natury.
Od samego początku było dla nas bardzo ważne, by uchwycić to dziecięce spojrzenie na świat. Fascynowanie się tym, co tu i teraz, przed naszymi oczyma, to nawyk, który u wielu ludzi z wiekiem zanika. To jeden z powodów, dla którego zdecydowaliśmy się na takie życie – my nigdy tak naprawdę nie dorośliśmy. Stojąc za kamerą tylko we dwoje, mieliśmy szansę reagować szybciej i bardziej spontanicznie, niż gdybyśmy pracowali z regularną ekipą. Bardzo się staraliśmy, by oddać zmysłowe wrażenia, jakie dają las, trawy, insekty czy dźwięki natury. Pod tym względem „Cienka czerwona linia” Terrence’a Malicka była dla „Sióstr” większą inspiracją niż jakikolwiek film dla dzieci.
Czy wędrówki i przebywanie na łonie natury to popularna forma spędzania wolnego czasu wśród norweskich rodzin?
Bardzo popularna, choć do tej pory nie w naszej rodzinie. Dla nas było to coś zupełnie nowego i nietypowego spędzić tyle czasu z przyrodą, ale myślę, że to się zmieni. Spodobało nam się.
Kostiumy dziewczynek odgrywają ważną rolę w wykreowaniu wizualnego klimatu filmu. Próbowałaś w ogóle znaleźć pasujące kolory?
Billie tak naprawdę jest współautorką projektu swojego kostiumu. Chcieliśmy, by odzwierciedlał dziecięcą wyobraźnię, więc Billie przekazała naszej projektantce Marii Brinch listę elementów, które miał uwzględniać kostium. A na liście były skrzydła, peleryna, jednorożec… I wszystko to dostała!
Prędzej czy później wszystko zamienia się w zabawę. Nawet zgubienie się w lesie zamienia się w „zabawę w lesie”. Czy każdy element tej gry był dokładnie zaplanowany w scenariuszu?
To, że dzieci mogą traktować wszystko jak jakąś formę zabawy, było bardzo ważne dla tej historii. Cała fabuła została przygotowana w scenariuszu, ale wiele dialogów (zwłaszcza z udziałem Billie) było improwizacją. Aktorstwo to przecież gra, a dzieci grają cały czas, więc w pewnym sensie są urodzonymi aktorami.
W najlepszych filmach dla młodego widza dzieci potrafią same rozwiązywać własne problemy. „Siostry” wynoszą ten wątek na wyższy poziom – tu dzieci muszą samodzielnie poradzić sobie ze wszystkimi, nie tylko z własnymi problemami. Czy to ważne, że to im przypada cała za to zasługa?
W wielu filmach dziecięcych to dorośli ostatecznie ratują sytuację, czego my absolutnie chcieliśmy uniknąć. Te dwie dziewczynki muszą ze wszystkim poradzić sobie same. Nie bez znaczenia jest fakt, że żaden z dorosłych w tym filmie nie może przyjść z odsieczą – albo tkwi w dziurze, albo pogubił się w meandrach mentalnej dżungli. W pewnym sensie chcieliśmy w ten sposób przygotować dzieci do wzięcia życia we własne ręce. Jednocześnie dajemy jasno do zrozumienia, że rodzice są dla swoich dzieci silnym wzorem do naśladowania i że ostatecznie wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.